Czym odwiatr śmierci jest wszyscy wiemy, pojęcie to przeplata się wśród wielu wątków. Różne natomiast jest podejście do tego tematu przewodników. Jedni twierdzą, że to posokowiec odczytując (lub nie odczytując) ów odwiatr na tropie, decyduje czy szukamy do bólu, czy odpuszczamy oszczędzając czas i energię. Inni natomiast twierdzą, że podłożony na trop pies ma pracować do momentu, w którym to my zadecydujemy o przerwaniu poszukiwań.
Mnie o wiele wygodniej byłoby się przychylać do pierwszej opcji ponieważ szanowna DAISY vel NUTA, nie stwierdziwszy postrzału śmiertelnego odpuszcza i zaczyna interesować się wszystkimi innymi tropami a sami przyznacie, że taka praca to istna mordęga.
Dla przykładu 3 styczniowe prace:
Dwudziestogodzinny trop łani daniela strzelonej na miękkie.Praca na tym tropie to "miodzio". Kilkaset metrów spokojnego podążania za nieznacznie napiętym otokiem. Na końcu radość psa, przewodnika i myśliwego.
Dwie następne prace, jednego poranka, w tym samym miejscu. Myśliwy strzelał dziki z barłogu w plantacji wikliny, nie potrafił dokładnie powiedzieć, czy strzelał dwa razy do jednego dzika, czy do dwóch różnych sztuk. Idąc na miejsce spotkania mijam sfarbowany trop wychodzący z wikliny, ponieważ nie możemy zlokalizować miejsca zestrzału próbuję rozpocząć pracę od tego właśnie miejsca, próbuję ja, natomiast Szanowna, wspominana wcześniej, po krótkim nawąchaniu nie wykazuje zainteresowania kilkugodzinną farbą. Idziemy więc razem w wiklinę gdzie przypina się po krótkiej chwili do tropu i prowadzi po farbie może z 200 metrów do strzelonego od tyłu na szynkę przelatka. O.k. wiemy więc że mamy drugiego postrzałka, który na szczęście farbuje. Wracamy więc po raz drugi na farbę prowadzącą z wikliny w las. Nuta podejmuje trop bez entuzjazmu (delikatne rzecz nazywając). Ale myślę sobie, że skoro sztuka farbuje to musimy ją dojść, żeby udowodnić babie, że tych nie dających odwiatru śmierci też opłaca się szukać. I tak wspólnymi siłami wymęczyliśmy 2,5 km tropu, sztuka cały czas farbowała chociaż coraz słabiej nie zaległa też ani razu, cały czas podążając za watahą. Doszliśmy tak do rzeki, więc spacer do najbliższego mostu i zaczynamy poszukiwania po drugiej stronie. Znajdujemy miejsce desantu watahy i idziemy dalej, po 500 metrach dochodzimy do trzcinowiska szerokiego na 3 i długiego na 10 km. Zaraz na początku trzcin znajdujemy nie roztopiony płat śniegu, w którym nasz dzik odcisnął swoją sylwetkę, tak że gdyby to była glina, można by było zrobić odlew z brązu, na tej pieczęci w miejscu gdzie spoczywał gwizd widnieje plama farby średnicy spodka. Od tego momentu ani kropli farby, podążamy jeszcze około kilometr tropem dzika, lub dzików, nie wiem czy to nasz postrzałek, w każdym razie po tym jak schłodził sobie ranę, nie stwierdziliśmy aby jeszcze raz zaległ, w stylu pracy psa nie ma różnicy, wygląda więc na to że dzik szedł cały czas tak samo mocno i czasowo nie zbliżyliśmy się do niego. Mam wątpliwości co do sensu dalszej pracy, telefon "do przyjaciela" potwierdza mnie w przekonaniu, że ze względu na teren nie ma większych szans na dojście i skuteczne stanowienie postrzałka a ryzyko zagubienia psa duże. Tak więc nie udało mi się postawić na swoim. Ale....
Gdyby dzik dalej uchodził po lesie i była szansa na kontakt w jakimś młodniku, czy bagienku to z dużym prawdopodobieństwem można by było tego postrzałka dojść. Postrzałka który, zakończy prawdopodobnie swój żywot, nie ze względu na ciężki postrzał ale przez to że nie będzie mógł efektywnie żerować.
Tak więc powinniśmy szukać beż względu na "ciężar postrzału", tylko jak do tego przekonać drugą stronę otoku???