W sobotę rano dzwonią znajomi.
- trafiliśmy na dużą watahę,Trzy leżą a czwarty spory orężny dzik poszedł postrzelony.Przyjedź bo "teriery" gubią trop.
-Dobra odpowiadam.Polujcie dalej a ja będę za ok 4-5 godzin.
Zajechałem pytam co i jak.
Jeden myśliwy strzelił do dzika breneką -raczej na pewno przyjął,chyba na miękkie opowiada.Drugi poprawia kulą w tył dzika.
No dobra farba jest, Hera na otok i zaczynamy.Dzik idzie pewnie nigdzie się nie zatrzymując.Miejscowy myśliwy który postrzelił dzika doskonale zna teren.
-Kieruje się na bagna,mówi. To jest jakieś 4km od miejsca zestrzału.
Przecinamy kolejne odziały farby nie za wiele ale cały czas jest.Wchodzimy w bagno, ja oczywiście kalosze mam ale w samochodzie. Brnę więc po kolana w cuchnącej brei.Dzik wytaplał się w błocku i farby nie ma zaznacza tylko swoją drogę pomazanym po jarzynach i gałęziach błockiem z odrobiną farby.Wchodzimy w plątaninę jeżyn i gęstych nie do przejścia gałęzi.( cały czas w wodzie) Hera odmawia dalszej pracy a tropienie na otoku staje się nie możliwe.Ona nie znosi jeżyn pokrzyw i t.p. No taka już jest trochę" bą tą"zwalniam ją z otoku i dalej pracuje luzem ja osobno i ona osobno.I to był błąd
Coś się dzieje... jakieś poruszenie.Widzę Herę i tuż obok dużego czarnego jak smoła dzika.Trwało to ułamki sekund dzik rozpoczyna szarżę.Jednak breneka kolegi jest szybsza ,dzik ugodzony śmiertelnym strzałem w łeb wali się w ogniu.
Uf było gorąco i znowu te drżenie nóg i ten dreszczyk aż ciarki się czuje na plecach.Udało się kolejny raz.
p.s.
Dzik pierwszym strzałem dostał breneką w górną końcówkę łopatki utrącając kawałeczek kości. Kręgosłup pozostał nie tknięty.Druga kula sztucerowa ugodziła go od tyłu w podudzie rozbijając się na kości.Moim zdaniem gdyby zamiast breneki była dobra " dzicza kula" to ten dzik by tak daleko nie poszedł.Ale nic najważniejsze,że odnaleziony.
A cha ten odyniec okazał się całkiem okazałą samurą z niezłym jak na te warunki orężem.
Pozdrowionka
Artur