Samo zdrowie takie kąpiele błotne i hartowanie się ciepło/zimno.
Normalnie SPA "pod zziajanym posokowcem"...
ale brak roboty wkurza.
A my 300 % normy.
Wczoraj od bladego świtu za dzikiem postrzelonym w przecince kukurydzy.
Praca jedynie z pozoru łatwa i przyjemna .
Po 30 m jest warchlak na miękkie .
Strzelec się zaklina ze do warchlaka nie strzelał .
Wybrał 40 /60 kilową sztukę - miał do wyboru ponad 20 sztuk.
Jak mu wyjechały na przecinkę to czarno .
A księżyc dawał że z 100 kroków nie sposób spudłować .
Gucio znalazł zestrzał i odwrócił w kierunku gdzie nikt by nie szukał .
Sztuka do której strzelał skoczyła w przeciwny kierunku tej przecinki.
Ponowne naprowadzenie Gucia potwierdziło jedynie kolejny zestrzał.
Ale prawie 10 m bliżej strzelca.
I tu zaczęły się schody , po 400 m pracy w kukurydzy .
Wjechaliśmy na całą watahę zdrowych dzików.
Koniec definitywny pracy dolnym wiatrem .
Odwiatr chlewni tak wielki że jedyną metodą było mego słonia na ręce i wynieść z kukurydzy .
Do watahy zdrowych dzików i to w kukurydzy przecież go nie puszczę.
Efektem darcia pyska było że 22 dziki wyjechały jej końcem na oczach strzelców broń w samochodach.
Zatoczyły krąg w odległości 300 m po polu .
Gdzie jeden z nich utykał na przedni bieg.
Pomknęły w siną dal przez gołe pola .
Taka ilość dzików po zaszronionym polu zostawia trop jak walec. Próba znalezienia choćby kropelki farby spełzła na niczym ale jeden utykał to postrzałek . Zajęło to kolejne 6 godziny pracy na tych tropach.
Zrezygnowaliśmy nie do dojścia.
Wracamy do samochodów nad kukurydzą,
Pomyślałem tyle godzin na otoku pobiegaj .
Gucio od razu z powrotem w przecinkę i po 3 min na końcu kukurydzy dwa trzy szczeknięcia i cisza .
Idziemy a tu jakieś 200m przed nami wyskakuje Gustaw i z powrotem do kukurydzy wyskakuje i do kukurydzy .
Słyszymy coś tarmosi jest dzik 40 parę kilo trafiony na puste .
O świętowaniu nie napisze bo jedynie co rozsądek podpowiedział to telefon do pracy o dzisiejszy dzień wolny.
Dziś rano 7 00 kolega plum plum dzwonek przy furtce.
Wczoraj strzelałem do łani nie podjechał byś sprawdzić .
Jedziemy na polu jest farba bez doktoratów płucna .
Ruszamy po 30 m w pierwszych zaroślach odkrywamy dosłownie kałużę farby zatrzymała się .
Po kolejnych 30 m szeroki zarośnięty rów .
Gucio skacze raz na jedną raz na druga stronę .
Szukam miejsca gdzie przeskoczyć .
Gucio wskakuje w końcu do rowu i tak skuteczne mnie pociągnął że wpadam ślizgając się na tyłku po kapelusz.
Gramolę się z rowu i za plecami widzę wystający badyl łani kawałek łyżki i dopiero teraz dostrzegam jej korpus.
Pisząc to zastanawiam się ponownie czy jutro znowu nie wziąć dnia urlopu .
Świętować kocha kolega któremu łanię Gucio znalazł oj przeogromnie a i ja ?.
To że ja cały do pralki ale stała się rzecz jeszcze gorsza .W pokoju córki na jej łożu żona rozłożyła firanki i zasłony z całego domu przywiezione z jakiegoś tam specjalistycznego prania .
Żony już nie było jak wróciliśmy .
Gucio w tym szlamie z rowu jedynie do wanny pod prysznic .
Uchyliłem drzwi wejściowe by te wszystkie brudy z siebie zdjąć przed progiem.
A Gustaw rządny przywitań z panią obleciał domostwo i nie omieszkał wskoczyć na tą wyprana ekspozycję.
Na tyle wydawała mu się być atrakcyjna co do higieny że się dodatkowo w te firany i zasłony powycierał.
Oj będzie bal.
Prześladują nas z Guciem te rzeki kąpiele błotne borowiny jednym słowem .SPA.
Pozdrawiamy.
Gucio Adam.